Na naszych oczach rodzi się nowy gatunek ludzi „fizycznie ulepszonych”. Jestem głęboko zaniepokojona, a nawet przerażona, zjawiskiem operacji plastycznych wśród czołowych polskich blogerek. Rozumiem ingerencję medyczną, gdy w grę wchodzą względy zdrowotne. Natomiast jeśli jedyną motywację stanowią brak akceptacji i chęć zmieniania natury, a nie kwestie terapeutyczne – jestem zdecydowanie przeciw.
Mam wiele wątpliwości odnośnie zasadności przeprowadzania takich zabiegów, zwłaszcza u dziewczyn, które w mojej opinii takiej interwencji nie potrzebują. Więcej, po operacjach wyglądają gorzej niż przed, są szablonowe i przeciętne, a przecież ze swoich mankamentów (?) mogłyby uczynić atut. Niestety podejmując decyzje o korekcie, niejednokrotnie nie myślą o konsekwencjach zdrowotnych. Skoro w tak młodym wieku decydują się na poprawianie Matki Natury, to co będzie, kiedy pojawią się pierwsze oznaki starzenia? Oby część z nich nie skończyła jak Donatella Versace…
Ciało blogerek staje się coraz częściej banerem reklamowym, bezustannie udoskonalanym produktem. Narzędziem sprzedaży generującym odpowiednią ilość unikatowych wejść, zwiększającym zasięgi i słupki w statystykach Google Analitycs. Rodzą się pytania, czy krótkotrwała „atrakcyjność” warta jest ryzyka? Jak będą wyglądały za kilkanaście lat? Co będą czuły? Może należałoby pomyśleć również o tym, jakie niosą przesłanie i jak w przyszłości wytłumaczą swoje wybory na przykład własnym dzieciom?
Niepokoi mnie również społeczna akceptacja tego typu działań i hipokryzja wiodących mediów, które z jednej strony umieszczają na okładkach modelki dojrzałe, plus size i promują trend no make up, a z drugiej strony hołdują kobietom, które z naturalnym pięknem nie mają nic wspólnego. Wiem, że to delikatny temat, ale jeśli wiodące influencerki będą zmierzać w tym kierunku, to aż boję się pomyśleć, co będzie działo się w głowach dziewczyn z kompleksami, których nie stać na kosztowne zabiegi. Przecież mankamenty swojej urody można maskować odpowiednim strojem czy makijażem albo po prostu zaakceptować i kochać samą siebie! Czy naprawdę interwencja w cielesność, ból i długotrwały dyskomfort po operacji, a w rezultacie sztuczny wygląd, są konieczne? Czasem wystarczyłoby po prostu popracować nad sobą. Wszystko zaczyna się w naszych głowach!
Tymczasem kultura konsumpcyjna doprowadziła do stanu, w którym nieskazitelna powierzchowność i wydęte usta stają się ideałem, do którego dążą kobiety. W dzisiejszym „modelowym świecie” nasila się kryzys wartości, brak miejsca na skazy, ułomności i niedoskonałości, a o człowieku i jego pozycji społecznej świadczy fizyczność, nie umysł.
Czy skalpel zastąpi z czasem trenerów personalnych i zamiast na fitness, jogę, pilates czy siłownię, kobiety zaczną biegać do klinik? A może to już rzeczywistość?