Od soboty nastała pustka, którą ciężko będzie wypełnić. Odszedł nagle profesor, który był z nami od zawsze i wydawało się, że na zawsze…
Profesor Jan Ciechowicz był postacią wyjątkową i niezwykle skromną. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, biegający po korytarzach UG, BUG-u czy biblioteki PAN-u ze stertą książek czy gazetami, które namiętnie czytał i komentował.
Pamiętam całkiem anonimowe spotkania na uczelni, gdy studiowałam jeszcze filologię polską, pierwszy fakultet, podczas którego rozbudził we mnie miłość do teatru. To dzięki jego wykładom pełnym pasji, anegdot zdecydowałam się na specjalizację teatrologiczną. Kolejny etap znajomości z profesorem rozpoczął się w związku z moją pracą przy Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku. Do dziś wspominam pierwsze rozmowy w biurze Fundacji Theatrum Gedanense na Długim Targu, żarty i anegdoty z nieocenioną ś. p. Mowką, pierwszą dedykację w książce, w której wyraził nadzieję na spotkania nie tylko w teatrze. I rzeczywiście tych spotkań było całe mnóstwo, ale i tak za mało…
Profesor był recenzentem mojej pracy magisterskiej o polskich ”Hamletach”, po egzaminie końcowym ze specjalizacji zaprosił mnie na seminarium doktorskie. Nie byłam przekonana do tego pomysłu, ale stwierdził, że zawsze mogę zacząć od uczestnictwa jako wolny słuchacz i po roku zdecydowałam się dołączyć do grona jego studentów na stałe.
Profesor miał magnetyczną osobowość, potrafił zjednywać sobie przyjaciół sposobem bycia, dystansem, klasą. Był szarmancki, dowcipny, charyzmatyczny, ale przede wszystkim posiadał ogromną wiedzę, którą chciał i potrafił się dzielić.
Miał świat swoich wartości, na czele których stały: rodzina, religia, tradycja, historia, prawda, teatr, Gdynia, Koluszki i Arka. Zawsze bardzo obowiązkowy, zainteresowany problemami swoich najbliższych studentów, był Mistrzem, nauczycielem, przewodnikiem i opiekunem. Pamiętał imiona żon, mężów i dzieci swoich doktorantów. Zawsze uczestniczył we wszystkich ważnych uroczystościach, przybył na nasz ślub z pięknymi albumami i dedykacjami. Nic mu nie było trudno, doradzał, doceniał, wspierał. Pamiętam długie rozmowy o życiu, m.in. po nagłej śmierci mojego ojca, potrafił przekierować myśli w pozytywne strony życia i dawał nadzieję. Zawsze myślał teatrem i uprawiał teatr pamięci, zadawał lektury i chętnie pożyczał książki z bogatej biblioteki. Był promotorem mojej pracy doktorskiej, pomysłodawcą tematu, traktował mnie jak partnera do rozmów i przyjaciela, zawsze mogłam liczyć na jego dobre słowo, nawet, gdy przychodziły kryzysy i po decyzji o emigracji nie wierzyłam, że ostatecznie obronię dysertację. Jego wiara w moje możliwości była bardzo budująca.
Jako autorytet wspierał wszystkie projekty teatralne, których się podejmowałam. Kochał PC Dramę, kameralne spotkania teatru przy stole, zawsze kibicował nowym pomysłom na scenie i podczas prac nad doktoratem. Chętnie komentował spektakle, zadawał dużo pytań, cierpliwie słuchał, wiele wyjaśniał. Zawsze docierał do prawdy, budując arkę przymierza między romantyzmem a inteligentnym myśleniem o współczesności, między tradycją a nowoczesnością. Dla mnie wraz z jego odejściem zamyka się pewien rozdział trójmiejskiej kultury i teatru. Podobna pustka towarzyszyła mi po śmierci redaktora Tadeusza Skutnika. Teraz zdecydowanie trudniej będzie pokonywać labirynt zwany TEATR. Na szczęście pozostały po nim liczne publikacje, masa maili z zabawnymi podpisami, które eksponowały jego charakter oraz nagrania rozmów pospektaklowych, do których zawsze można wrócić.
Żałuję, że ostatni raz widziałam się z nim na mojej obronie, miałam mu jeszcze tyle do powiedzenia, chciałam zaprosić Go do projektu, nad którym pracuję. Zdążyłam tylko poinformować Go, że ze względu na ciążę nie przybędę na uroczyste wręczenie dyplomów i w odpowiedzi otrzymałam maila, który był tym ostatnim:
”Droga Pani Doktor Agatko, cóż to za znakomita WIADOMOŚĆ (choć brak Pani na uroczystym wręczeniu dyplomu będzie nie do odrobienia). Dziękuję, winszuję, całuję (jeśli mąż pozwoli) – Jan C. [prosto z PAN-u]”.
Z sentymentem przeglądam archiwalną korespondencję i charakterystyczne, pełne humoru pożegnania:
”OK! – Jan C. [ przy robocie, czyli pisaniu tekstów zaległych, mimo tzw. wakacji]”
”Z serdecznością, jak stąd do Londynu – Jan C. [ z siwymi wąsami]”
”Spoko, wszystko będzie dobrze, z życzeniami dobrej nocy (we dwójkę) – Jan C. [z siwymi wąsami ze starości]”
”Jan C. [tzw. promotor i w ogóle]”
”Tymczasem pozdrawiam najserdeczniej, jak umiem – Jan C. [ przy robocie, z psem u nogi]”
”Z czułą troską na odległość – Jan C. [ z Trójmiasta, z UG, z PAN-u]”
W sobotę ”noc rozwiesiła czarne chusty”, profesor został ”sam na wielkiej pustej scenie”. Już nigdy nie wyślę mu żadnej wiadomości z lakonicznym pożegnaniem: ”Do zobaczenia, do jutra…”, pozostała nam tylko pamięć teatru i teatr pamięci. A do czułych pożegnań mogłoby teraz dołączyć finalne: Jan C. [prosto z Nieba], bo Profesor w Niebo wierzył!